Niezastąpiony

Żyjemy w bardzo ciekawych czasach. Możemy się tylko pocieszać, że wielu żyło przed nami w czasach jeszcze ciekawszych. Pocieszając się tą myślą, warto oddalić pokusę zbyt pochopnej oceny ludzi stawianych przed wyborami, które nieraz ich przerastają. Dotyczy to także artystów, u których geniusz rzadko idzie w parze z siłą charakteru. Inna rzecz, że nie wiadomo, co stałoby się z ich dorobkiem, jak potoczyłyby się losy ich rodzin i kolegów po fachu – gdyby jednak z tą siłą szedł w parze. Dziś o Ryszardzie Straussie. Ku refleksji i przestrodze.

***

Setne urodziny Ryszarda Straussa w 1964 roku celebrowano nader powściągliwie. Nad kompozytorem wciąż wisiało odium współpracy z reżimem nazistowskim, zwłaszcza że Goebbels jeszcze we wrześniu 1944 wciągnął go na niesławną Gottbegnadeten-Liste – listę obdarzonych łaską Bożą – obejmującą ponad tysiąc nazwisk artystów, których w schyłkowej fazie wojny zwolniono z obowiązku mobilizacyjnego. Strauss był już starcem i zostało mu ledwie pięć lat życia. Na liście figurował jako „niezastąpiony”. I jeśli spojrzeć na jego twórczość z perspektywy kolejnego jubileuszu, w tej kwalifikacji kryła się czysta prawda, przynajmniej pod względem muzycznym. Postępowanie Straussa-człowieka rodzi już znacznie więcej wątpliwości, choć upływ lat stopniowo zaciera granice między świadomym oporem, kolaboracją a zwykłą biernością. Wygląda na to, że postawa Straussa jest przede wszystkim dowodem jego skłonności do ludzkiego mimetyzmu. Kompozytor przyjął pozornie bezpieczną strategię przetrwania: bacznie obserwował sytuację, nie podejmował ryzyka i był gotów podjąć walkę tylko w warunkach bezpośredniego zagrożenia. Chyba nie zdawał sobie sprawy, że taka strategia często kończy się katastrofą.

Strauss mawiał o sobie: „muszę komponować, tak jak krowa musi dawać mleko”. I tej zasady trzymał się konsekwentnie, także w roku 1933, kiedy Hitler został kanclerzem Rzeszy. Pocieszał wtedy żonę, że pisał muzykę za kajzera Wilhelma i za Eberta, prezydenta Republiki Weimarskiej, nie widzi zatem powodu, by zaprzestać swej działalności w nowych warunkach politycznych. W listopadzie Goebbels mianował go przewodniczącym Reichsmusikkammer, instytucji, której głównym celem miało być promowanie „dobrej muzyki niemieckiej” i jednoczesne zwalczanie muzyki „zdegenerowanej”, naznaczonej piętnem atonalności, niosącej rzekome podteksty seksualne, tworzonej z myślą o popularności i łatwym zysku (w domyśle: przez Żydów). Strauss objął stanowisko bez wahania, jak sam później wyjaśniał, w nadziei, że uda mu się zdziałać wiele dobrego i zapobiec dalszej degrengoladzie niemieckiego życia muzycznego, zawłaszczonego przez ignorantów i karierowiczów. Walczył o poprawę jakości edukacji muzycznej, o ratyfikowanie przez Rzeszę konwencji berneńskiej o ochronie dzieł literackich i artystycznych, o pierwszorzędną pozycję twórczości niemieckiej, w tym własnej, w salach koncertowych. Z drugiej strony konsekwentnie odmawiał udziału w próbach utwierdzania „aryjskości” sceny muzycznej, ignorował nazistowskie zakazy wykonań Mahlera i Mendelssohna, w głębi duszy pogardzał Goebbelsem i w zaciszu domowym nazywał go żałosnym dupkiem.

W czerwcu 1935 roku Gestapo przechwyciło list Straussa do Stefana Zweiga, librecisty Milczącej kobiety, w którym kompozytor stanowczo odżegnał się od kwalifikowania muzyki z uwagi na jej „niemieckość” bądź „aryjskość” i podkreślił, że dzieli ludzi wyłącznie na utalentowanych i pozbawionych iskry bożej. Kilka dni później, przy okazji drezdeńskiej prapremiery Die schweigsame Frau, kategorycznie odmówił usunięcia z programu nazwiska Zweiga – mimo żydowskiego pochodzenia pisarza i jego antynazistowskiej postawy. W konsekwencji został zdymisjonowany ze stanowiska przewodniczącego Izby Muzyki Rzeszy. Zrozpaczony, wystosował błagalny list do Hitlera z prośbą o spotkanie. Nigdy nie dostał odpowiedzi.

Nazistowskie władze rozpoczęły okrutną, trwającą blisko dziesięć lat grę z kompozytorem. Rok po dymisji Straussa, na letnich igrzyskach w Berlinie, rozbrzmiał po raz pierwszy jego Hymn olimpijski, ukończony wprawdzie już w grudniu 1934 roku, co nie zmienia faktu, że kompozytor zadyrygował utworem osobiście, tuż po przemówieniu Hitlera, uroczystej salwie i wypuszczeniu w niebo kilku tysięcy białych gołębi. „Niestety, wciąż go potrzebujemy”, oświadczył Goebbels w ferworze późniejszych działań wojennych, „nadejdzie jednak dzień, kiedy będziemy mogli się pozbyć tego neurotycznego dekadenta. Wystarczy nam jego muzyka”.

Tymczasem neurotyczny dekadent rozpaczliwie zabiegał o bezpieczeństwo swoich bliskich. Jego ukochana synowa Alice była z pochodzenia Żydówką, „brudnymi Żydami” były więc także wnuki Straussa. Dopóki się dało, kompozytor używał swoich wpływów we władzach Rzeszy. Przeprowadził się z rodziną do Wiednia, żeby korzystać z protekcji Baldura von Schiracha. W 1944 roku Alice i jej mąż Frank zostali uprowadzeni i zatrzymani przez Gestapo. Strauss odzyskał ich cudem. Resztę wojny rodzina spędziła w areszcie domowym w Garmisch w Górnej Bawarii. Ponad trzydziestu krewnych Alice zginęło w Terezinie.

473088000-richard-strauss-secateurs-private-picking-plucking

W 1945 roku, kiedy Amerykańskie Siły Powietrzne dokumentowały zniszczenia wojenne w ramach akcji pod kryptonimem Special Film Project 186, kamera uchwyciła też scenę po przesłuchaniu Straussa w Garmisch. W trwających niespełna minutę, dziwnie idyllicznych ujęciach kompozytor – niby wciąż dumny, ale złamany cierpieniem i śmiertelnie wyczerpany – ścina peonie w ogrodzie i co chwila zerka w obiektyw, jakby chciał spytać: „Dobrze wypadłem?”

Nie, mistrzu. Niedobrze pan wypadł. Ale przynajmniej pozostał twórcą Rosenkavaliera i Salome. Człowiekiem słabym, lecz pełnym najlepszej woli. Działającym w warunkach skrajnego zagrożenia. O czym powinni pamiętać dzisiejsi krzykacze i moralizatorzy, zanim ruszą do dzieła naprawiania świata. Także muzycznego.

(tekst dostępny także pod linkiem: http://mwm.nfm.wroclaw.pl/articles/262-niezastapiony na stronie miesięcznika „Muzyka w Mieście”)

 

2 komentarze do “Niezastąpiony

  1. burek

    Tak, w rzeczy samej – niezastąpiony. Talent tak cudownie wszechstronny! Wspaniały narrator, mistrz instrumentacji, stylu, pełen poczucia humoru, ironii, ale i liryzmu i najgorętszego erotyzmu. Muzyk potrafiący zrozumieć i przekazać swą sztuką najwspanialsze i najciemniejsze strony ludzkiego charakteru. Twórca Rosenkavalier i Salome, ale – może nade wszystko – Elektry! Fenomenalny symfonik, a jednocześnie świetny znawca głosu, bo przecież nic z całej jego twórczości nie jest „niewokalne”. A wielkości „Czterech Ostanich Pieśni” nie da się przecenić. Fascynujący twórca!
    Nie chcę się tylko podpisać pod stwierdzeniem sugerującym, że jako człowiek nie wypadł dobrze. Oczywiście, że potomność ma prawo oceniać swych poprzedników. Przyszło mu jednak żyć po części w brutalnych, brunatnych czasach. Człowiek pragnący w tych warunkach chronić i ocalić swych najbliższych, ukochanych, bywa zmuszony do trudnych kompromisów. Można dziś dyskutować „na zimno” o ich charakterze, ale tamte lata ukazały wielu, którzy zachowali się dużo słabiej i gorzej, a stosunkowo niewielu, których stać było na bezkompromisową konfrontację. Wiemy, że większość z nich przypłaciła to życiem – zarówno swoim, jak i swoich najbliższych. Mamy szczęście żyć nieco później, więc chyba nie jesteśmy tak naprawdę nawet zdolni do wyobrażenia sobie skali dramatu i trudności wyboru. I mam wciąż nadzieję, że nigdy nie będziemy musieli stanąć oko w oko z podobną sytuacją. Wciąż, gdyż do niedawna jeszcze była to niemal pewność. Ale przecież właśnie o tym Pani pisze….

Możliwość komentowania została wyłączona.