Dwudziesta rocznica śmierci Mieczysława Wajnberga minęła dwa lata temu z okładem. Dużo się od tamtej pory zmieniło. Co na złe – wszyscy wiemy. Na dobre zmieniło się to, że muzyka uciekiniera z Warszawy coraz częściej gości w programach naszych festiwali i sezonów koncertowych. Wprawdzie ten wzrost popularności wciąż nie dotyczy jego twórczości operowej, ale z pewnością i na to przyjdzie kiedyś czas. Właśnie dwa lata temu, w 2016 roku, nakładem Stowarzyszenia Muzyki Polskiej, ukazała się płyta z pieśniami żydowskimi Wajnberga, nagrana przez polskich artystów – znakomitą sopranistkę Elżbietę Szmytkę oraz uznanego pianistę i akompaniatora Grzegorza Biegasa. Dwa cykle pieśniowe uzupełniono Sonatą h-moll Szostakowicza. Nie bez powodu, o czym napisałam w krótkim eseju do książeczki CD.
***
Dwóch outsiderów. Dwie ofiary prześladowań, których losy splotły się na długie lata. Goj i Żyd, którzy dzielili się inspiracjami w znacznie większym stopniu, niż można by przypuszczać na podstawie ich powikłanych losów.
Kiedy armia państw Osi uderzyła na Związek Radziecki 22 czerwca 1941 roku, Dymitr Szostakowicz pracował już od czterech lat w Konserwatorium Leningradzkim, próbując odzyskać pozycję po okresie wielkiego terroru i dramatycznych potyczkach z cenzurą stalinowską, które skończyły się między innymi wycofaniem IV Symfonii. W porywie uczuć patriotycznych zgłosił się na ochotnika do udziału w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, ale go nie przyjęto ze względu na wadę wzroku. Zaczęła się budowa umocnień wokół Leningradu, ruszyły ewakuacje uprzywilejowanych. Szostakowicz został w mieście. Wstąpił do straży pożarnej i pełnił dyżury na dachu Konserwatorium. We wrześniu Niemcy przekroczyli linię kolejową Moskwa-Leningrad. W kotle leningradzkim utknęło ponad dwa i pół miliona cywilów. Miesiąc później kompozytor zdecydował się na ewakuację. Przedostał się do Moskwy, skąd przerzucono go pociągiem do Kujbyszewa, gdzie skończył prace nad Symfonią Leningradzką. Wiosną 1943 roku dotarł z powrotem do Moskwy.
We wrześniu 1939 roku dwudziestoletni Mieczysław Wajnberg uciekł z Warszawy na Wschód, jak wielu innych polskich Żydów. Ojciec, matka i siostra zginęli w 1943 roku w obozie w Trawnikach, podczas Operacji „Dożynki”, przeprowadzonej na rozkaz Himmlera. W tym samym roku Wajnberg zakończył swoją tułaczkę. Po dwóch latach w białoruskim Mińsku i ewakuacji do Taszkientu osiadł na resztę życia w Moskwie: za namową i wsparciem Szostakowicza, który zachwycił się I Symfonią młodego kompozytora. Zamieszkali w sąsiedztwie. Zaprzyjaźnili się. Połączyła ich wspólnota ducha, moralności i pryncypiów estetycznych.
Sonatę h-moll Szostakowicz pisał tuż przed przeprowadzką z Kujbyszewa do Moskwy, w pierwszych miesiącach 1943 roku. Po długiej przerwie w komponowaniu na fortepian wyraźnie zmagał się z materią: stworzył dzieło niejednorodne, w pierwszej części dramatyczne, ujawniające jego mistrzostwo w operowaniu kontrapunktem, w drugiej powściągliwe i wyraźnie neoklasycyzujące, w trzeciej pełne emocji, przywodzące na myśl skojarzenia z finałem Sonaty b-moll Chopina. To muzyka konfliktu, znacznie bliższa „wojennym” sonatom Prokofiewa i językowi Leningradzkiej Szostakowicza, niż wcześniejszej o siedemnaście lat Sonacie op. 12. Tamta powstała w duchu rosyjskiego modernizmu, ta wpisuje się raczej w kontynuację spuścizny niemieckiego romantyzmu. Współczesnych rozczarowała. Dziś wstrząsa jako świadectwo dni, kiedy Szostakowiczowi „żyć było trudno”, a zarazem intryguje jako zapowiedź dojrzałych dzieł środkowego okresu jego twórczości.
Dwa cykle pieśni Wajnberga, tak zwane Pieśni dziecięce op. 13 i Pieśni żydowskie op. 17, łączy przedziwna klamra. Pierwsze powstały jeszcze w okresie taszkienckim, w 1943 roku, do tekstów Icchoka Lejba Pereca, klasyka literatury żydowskiej, pochodzącego z osiadłej w Zamościu rodziny sefardyjskiej. Kanwą tych drugich są wiersze Szmuela Halkina, jednej z czołowych postaci literatury jidysz w Związku Radzieckim, autora właściwie nieznanego w Polsce. Pieśni dziecięce w większości sprawiają wrażenie prościutkich i pogodnych w nastroju. Tematem pieśni z op. 17 jest dramat Wojny Ojczyźnianej. Wnikliwsza analiza odsłania jednak dojmujące pokrewieństwa: w gruncie rzeczy obydwa cykle są protestem przeciwko wojnie, tej postrzeganej naiwnie oczami dziecka i tej przeżytej głęboko przez dorosłego. Punktami kulminacyjnymi obydwu opusów są pieśni przedostatnie: Der yesoymes brivele, list sieroty do zmarłej matki, oraz Tife griber, royte leym – opowieść o masowych egzekucjach Żydów w Babim Jarze, w których zginęło co najmniej trzydzieści tysięcy ludzi.
Dużo się ostatnio pisze o wpływie Szostakowicza na Wajnberga. Mniej o inspiracjach odwrotnych. A przecież trudno sobie wyobrazić, żeby cykl Z żydowskiej poezji ludowej, zwłaszcza zaś ostatnie symfonie Szostakowicza powstały bez znajomości doświadczeń uciekiniera z Warszawy. Owe „tife griber, royte leym” – głębokie groby i czerwona glina – stały się dla obu metaforą pogardzanych wyrzutków, których twórczość zagrażała jedności opresyjnego porządku świata.
(tekst dostępny także pod linkiem: http://atorod.pl/?p=1097 na stronie Upiór w operze)
Płytę można zamówić na stronie internetowej SMP: http://www.fmp.org.pl/pl/wydawnictwa/