Pięćdziesiąt pięć przymiarek do śmierci

Nikogo z nikim nie porównuję. Nie przypominam też tej historii z powodu żadnej rocznicy. Napisałam ten tekst prawie dwa lata temu, z czystej potrzeby serca – i jakoś tak się złożyło, że do wielu serc trafił. Chyba nie tylko dlatego, że jego zbiorowym bohaterem są dzieci, którym nie dane było dorosnąć.

***

W listopadzie 1941 roku Heinrich Himmler wydał rozkaz zamknięcia austriackiej twierdzy w Terezinie – który dwa lata wcześniej znalazł się na obszarze okupowanego przez III Rzeszę Protektoratu Czech i Moraw – i przekształcenia jej w getto dla Żydów, z wkomponowanym w system murów obronnych obozem przejściowym, działającym już od 1940 roku. Propaganda nazistowska przedstawiała Theresienstadt jako getto modelowe, wzorzec nowoczesnej osady żydowskiej, wręcz „obóz rodzinny” (Familienlager). Szerzące się pogłoski, jakoby miasto pełniło funkcję gigantycznego obozu koncentracyjnego, dementowano na wszelkie sposoby. Kiedy do Terezina trafił transport około pięciuset Żydów z Danii i działacze tamtejszego Czerwonego Krzyża kategorycznie zażądali inspekcji, Niemcy wyrazili zgodę i zabrali się pośpiesznie do „czyszczenia” getta. Odmalowali część pomieszczeń, inne szczelnie zamknęli przed gośćmi, zarządzili kilka nadprogramowych wysyłek do Auschwitz, żeby przynajmniej doraźnie ograniczyć przeludnienie, po czym przejęli ściślejszy nadzór nad aktywnością kulturalną mieszkańców. Do tej ostatniej nie trzeba było nikogo zachęcać – w getcie przebywała wówczas elita żydowskiego życia politycznego, kulturalnego i naukowego.

Duńczycy wyjechali z Terezina całkowicie usatysfakcjonowani, nie dopatrzywszy się żadnych uchybień w zarządzaniu obozem. Niemcy poszli za ciosem: zlecili jednemu z więźniów, Kurtowi Gerronowi, który prowadził na miejscu kabaret Karussell, nakręcenie filmu propagandowego o życiu tamtejszej wspólnoty żydowskiej. Zapewnili Gerrona, że włos mu z głowy nie spadnie. Zdjęcia do filmu trwały jedenaście dni i zakończyły się w połowie września 1944 roku. Obietnicy nie dotrzymano: zarówno reżyser, jak większość zarejestrowanych na taśmie uczestników przedsięwzięcia została wywieziona do Auschwitz i zagazowana. Pierwszy pokaz zmontowanego materiału, przeznaczony dla wysokich rangą urzędników państwowych i członków SS, odbył się w kwietniu następnego roku. W kolejnych tygodniach film dotarł do przedstawicieli kilku międzynarodowych organizacji humanitarnych. Trzeciego maja obóz znalazł się pod kontrolą Czerwonego Krzyża, pięć dni później do twierdzy wkroczyła Armia Czerwona. Propagandowy „dokument” uległ prawie całkowitemu zniszczeniu. Zachowało się około dwudziestu minut filmu – między innymi migawki z wykonania Studie na instrumenty smyczkowe Pavela Haasa pod batutą Karela Ančerla, fragmenty występu jazzbandu Ghetto Swingers oraz finałowe sceny z opery dziecięcej Brundibár Hansa Krásy.

Krása – syn czeskiego prawnika i niemieckiej Żydówki, skrzypek, pianista i kompozytor wykształcony w Pradze i w Berlinie, uczeń między innymi Zemlinsky’ego i Roussella – skomponował ten czterdziestominutowy drobiazg w 1938 roku, we współpracy z librecistą Adolfem Hoffmeistrem, na konkurs czechosłowackiego Ministerstwa Oświaty. Wyników nigdy nie ogłoszono: wojska niemieckie wkroczyły do Pragi na kilka miesięcy przed spodziewanym rozstrzygnięciem konkursu. W 1941 roku Krása przekazał materiały nutowe do żydowskiego ośrodka dla sierot wojennych przy Belgickiej na Vinohradach, gdzie zimą 1942 odbyła się premiera Brundibára – pod dyrekcją Rudolpha Freudenfelda, w prościutkich dekoracjach i kostiumach projektu Františka Zelenki, z Gideonem Kleinem przy fortepianie, z udziałem skrzypka i perkusisty, których nazwisk nie udało mi się odnaleźć. Kompozytor nie uczestniczył w tym wydarzeniu: aresztowany 10 sierpnia 1942 roku, trafił do Theresienstadt, gdzie został „panem od muzyki” w ramach obozowego Freizeitgestaltung, organizacji czasu wolnego współwięźniów. Wkrótce dołączyli doń prawie wszyscy twórcy i wykonawcy praskiego przedstawienia. Freudenfeldowi udało się przemycić w bagażu wyciąg fortepianowy, na którego podstawie Krása zorkiestrował operę od nowa, dostosowując ją do możliwości tutejszego zespołu instrumentalnego.

Krasa6

Hans Krása słucha koncertu pod batutą Ančerla; Theresienstadt, 1943.

Historia Aninki i Pepíčka, osieroconego przez ojca rodzeństwa, które musi zdobyć świeże mleko dla chorej matki, ale nie ma pieniędzy, idzie więc w ślady ulicznego kataryniarza Brundibára (Trzmiela, a właściwie opasłego Bąka) i próbuje zarobić na zakupy śpiewaniem – to w gruncie rzeczy dość prosta i w założeniu uniwersalna opowieść o zwycięstwie dobra nad złem. Inspirowana Jasiem i Małgosią oraz Muzykantami z Bremy braci Grimm, przez późniejszych interpretatorów zestawiana trochę na wyrost z pacyfistyczną Lizystratą Arystofanesa – w Theresienstadt nabrała całkiem nowych znaczeń i urosła do rangi symbolu żydowskich losów. Wąsaty kataryniarz, który wpierw przegania konkurentów, a potem próbuje ich okraść, stał się figurą znienawidzonego Hitlera. Dzielny wróbel, sprytny kot, mądry pies i banda miejskich dzieciaków – posłużyli za metaforę zwartej wspólnoty, która skutecznie stawi czoło przemocy i przywróci dawny porządek świata. Realizatorzy wprowadzili znamienne korekty w libretcie: warunkiem przystąpienia do grupy nieustraszonych obrońców dobra stały się odwaga i umiłowanie sprawiedliwości – w miejsce pierwotnej miłości do ojczyzny i posłuszeństwa rodzicom. Brundibár poszedł w Terezinie pięćdziesiąt pięć razy. O wejściówki na spektakle staczano prawdziwe boje. Dziecięcy odtwórcy głównych partii mieli wielki mores wśród rówieśników.

Młodzi odbiorcy szukali w teatrze zapomnienia, podchwytywali z widowni proste, wpadające w ucho melodie, karmili się złudną nadzieją, że w tej nośnej alegorii tkwi przynajmniej maleńkie ziarno prawdy. Tymczasem w czterdziestoosobowym chórze pojawiały się wciąż nowe twarze, bo wcześniejsi wykonawcy padali ofiarą chorób, chronicznego niedożywienia, odjeżdżali z Theresienstadt w bezpowrotnych transportach do Auschwitz i Małego Trościeńca pod Mińskiem. Kibicowali swoim bohaterom: niezrównanemu Honzy Treichlingerowi w roli tytułowej, Pincie Mühlsteinowi i Grecie Hofmeister w partiach Pepíčka i Aninki. Jakkolwiek upiornie to zabrzmi, czekali na swoją kolej, wiedząc, że w każdej chwili mogą zasilić przetrzebiony chór albo dołączyć do elitarnego grona solistów Brundibára.

cast

Po przedstawieniu Brundibára. W środku Honza Treichlinger, odtwórca roli tytułowej, po jego lewej ręce Ela Stein-Weissberger (Kot)

Niektórym udało się wyrwać z tego piekła. Ela Stein-Weissberger, wykonawczyni partii Kota we wszystkich (bądź prawie wszystkich, jak twierdzą niektórzy świadkowie) przedstawieniach w Terezinie, dotrwała do wyzwolenia obozu, wyjechała do Izraela, potem zaś do Nowego Jorku, gdzie mieszka do dziś i aktywnie uczestniczy w powojennych próbach wskrzeszenia Brundibára i podtrzymania pamięci o dziecięcych współwykonawcach opery. Mały Rafi Herz-Sommer, odtwórca roli Wróbla, w chwili oswobodzenia Theresienstadt miał zaledwie osiem lat. Jego ojciec, wiolonczelista Leopold Sommer, zmarł rok wcześniej w Dachau. W 1945 roku osierocony chłopiec wrócił do Pragi wraz z matką, pianistką Alice Herz-Sommer, z którą cztery lata później wyemigrował do Jerozolimy. Ostatecznie osiadł w Anglii i zyskał rozgłos jako Raphaël Sommer, wirtuoz gry na wiolonczeli, wybitny pedagog i animator życia muzycznego. Zmarł w 2001 roku – matka przeżyła go o trzynaście lat i odeszła kilka miesięcy po swoich sto dziesiątych urodzinach, jako najstarsza na świecie osoba ocalała z Holokaustu.

Honza Treichlinger nie miał tyle szczęścia. Zginął w Auschwitz z większością dziecięcych chórzystów, reżyserem spektaklu Emilem Saudkiem i wspomnianym już Kurtem Gerronem. Hans Krása wyjechał z Theresienstadt tym samym transportem, co trzej inni zaprzyjaźnieni kompozytorzy: Viktor Ullmann, Pavel Haas i Gideon Klein, który akompaniował wykonawcom prapremiery na praskich Vinohradach. Wszyscy z wyjątkiem Kleina zostali zagazowani w drugiej połowie października 1944 roku. Klein zmarł w styczniu następnego roku, nie doczekawszy końca wojny.

Ktoś powie, że pamięć o nich wszystkich żyje w partyturze Brundibára. Ich śmierć była jednak straszna, daremna i bezsensowna. Jedyne, co pociesza, to nadzieja, że uczestnictwo w terezińskich przedstawieniach znieczuliło ich na tę śmierć, złagodziło przeczucie końca. Wielimir Chlebnikow pisał o słońcach, które umierają gasnąc, trawie, która umiera schnąc, koniach, które umierają, wydając po cichu ostatnie tchnienie, i ludziach, którzy umierają śpiewając pieśni. Dzieci w Theresienstadt umierały, śpiewając piosenkę o przyjaźni, która obala tyranów.

(tekst dostępny także pod linkiem: http://atorod.pl/?p=466 na stronie „Upiór w operze”)